piątek, 30 marca 2012

Motywacja do pracy

W utopijnym świecie, w którym brakuje jedynie nas samych, ludzie pracują z uśmiechem na ustach przepełnieni satysfakcją. Wykonują pracę, którą lubią. Wykonują pracę, którą potrafią robić najlepiej i wszyscy w koło uważają ich za ekspertów w ich zawodzie. Za ich pracę otrzymują odpowiednie wynagrodzenie, dzięki któremu da się żyć na wysokim poziomie. A w dodatku ta wykonywana praca ma sens i znaczenie. Nikt nigdy nie powie "po co? na co to komu? jaki z tego pożytek?" Taka idealna praca nikogo nie męczy, nikomu nie szkodzi i można się z niej wiele nauczyć. I nie płaci się się podatków, no bo na co przeznaczać podatki, skoro każdego na wszystko stać? A jeśli nawet ktoś jest niezdolny do wykonywania pracy z powodu podeszłego wieku albo z powodu choroby... ludzie w koło pomogą. Trzeba sobie wzajemnie pomagać...

W tym samym czasie w realnym świecie żyje sobie teoretyczny człowiek, który od dziecka marzył, że będzie w swoim życiu robił coś zupełnie innego niż to, do czego został przyuczony w swoich młodzieńczych latach. Potem wziął się za ciężką pracę pełną wyrzeczeń. Nikt mu nigdy w niczym nie pomógł, a jeśli nawet pomógł, to na pewno nie bezinteresownie. Szef początkowo zatrudnił go na próbę i nie płacił mu wcale. Następnie łaskawie zaczął płacić jakieś pieniądze, ale wszyscy w koło zarabiali więcej. W dodatku szef cały czas gapił mu się na ręce, a inni w tym czasie obijali się i rzucali mu kłody pod nogi. Teoretyczny człowiek wytrzymał jakoś ten wszechstronny nacisk wierząc, że kiedyś przecież wkońcu będzie lepiej. Jego jedyną motywacją do pracy była jego wiara w lepsze jutro. I rzeczywiście z czasem było lepiej. Szef zaczął mu płacić tyle samo, co wszystkim. Nawet już tak strasznie nie gapił się na ręce i nie podglądał zza winkla. Nadszedł czas chodzenia do pracy właściwie tylko po to, żeby się pokazać szefowi i żeby płacił. Sensu i znaczenia ta praca nadal nie miała żadnego. Wszyscy się obijali i przedłużali sobie przerwy na lunch o tyle, o ile tylko się dawało. Raz na jakiś czas szef warczał, ale można się było przyzwyczaić i go olać.

Życie stawało się coraz bardziej monotonne i szare. Praca, dom, praca, dom. W weekend się narąbać, w święta się spotkać z rodziną. Życie nabrało nieco koloru, gdy nasz teoretyczny człowiek poznał kobietę swojego życia. Pochodziła z tej samej ubogiej klasy społecznej co on, ale przynajmniej potrafiła się dobrze bawić. Oczy przesłoniła mu ślepa miłość do człowieka, z którym przy odrobinie szczęścia można będzie w przyszłości wspólnie stworzyć lepszy świat, osiągnąć wyższy poziom. Tak, marzenia o przyszłości potrafią zmotywować do pracy.

"Tylko jak długo da się tak żyć na tym zdecydowanie niskim poziomie?" - zastanawiał się teoretyczny człowiek, któremu z dnia na dzień coraz bardziej brakowało wiary w to, że się wreszcie kiedykolwiek doczeka lepszego jutra. Można się było trochę podszkolić w jakiejś zbliżonej dodatkowej branży. Skoro się co miesiąc grzecznie płaci podatki, a część z nich jest przeznaczona na wsparcie dla osób, które chcą się edukować w celu osiągnięcia lepszej kariery zawodowej... czemu nie? Tylko że w rzeczywistości znaleźć odpowiedni trening w świecie, w którym wszyscy wykonują swoją pracę tylko po to, żeby odbębnić swoją dniówkę, graniczyło z códem. Był taki jeden kurs tylko jeden, dzięki któremu można się było dokształcić, ale kosztował bardzo dużo. Był tylko jeden taki kurs! Pracownika fizycznego, który ledwie co wiąże koniec z końcem nie było na ten kurs stać, a system socjalny który miał część pieniędzy z podatków przeznaczać na takie właśnie cele, już dawno przeznaczył te pieniądze na bonusy i bankiety dla biurokratów i polityków. Było za to pełno innych trainingów, których poziom siągnął dna i mocno się do niego przykleił. W starej, ale co kilka lat odremontowywanej z pieniędzy unijnych placówce szkoleniowej, którą mu polecono, nasz teoretyczny człowiek zobaczył zapyziałe biurwy wciskające zapyziałym szarym ludziom zapyziałą ciemnotę o motywacji do szarej zapyziałej pracy. "Ehhh... czas wracać do domu."

W domu czekała naszego teoretycznego człowieka kolorowa rzeczywistość. "Kochanie. Będziemy mieli dzidziusia." - "W porządku... nie jest źle... jakoś to będzie... jakoś się nam uda zwiazać koniec z końcem. Będę ojcem! Huraaa!" - takie myśli przewinęły się przez jego zmęczony rzeczywistością umysł. W zwiazkach bywa różnie. Są upadki i wzloty. Upadki są konieczne po to, żeby się z nich podnosić i czegoś się w życiu nauczyć. Czasami więc bywało źle, a czasami bywało znośnie. "Kochanie. Będziemy mieli drugiego dzidziusia."

Niestety, jak to czasami ze związkami partnerskimi bywa, rozpadają się. Częstą przyczyną jest wszechogarniający stres związany z pracą, z niedoborem pieniędzy, z koniecznością podzielenia się z partnerką obowiązkami i z innymi komplikacjami. Bez różnicy, jak do tego doszło. Ważne że naszemu teoretycznemu człowiekowi życie znów zupełnie straciło kolor, a jego perspektywy na lepsze jutro legły w gruzach. Związek się rozpadł.

System socjalny, w którego skład wchodzą także niezawisłe sądy, stworzył takie przepisy, że matce zwyczajowo przyznaje się prawo do opieki nad dzieckiem, a ojcu zwyczajowo przyznaje się obowiązek płacenia alimentów. To nie ważne, że czasem ta matka nie nadaje się do bycia matką. Ważne jest że sądy są niezawisłe i nieomylne. Nasz teoretyczny człowiek słyszał gdzieś kiedyś o takim prawie, ale nie wiedział że kiedyś właśnie jego będzie ono w głównej mierze dotyczyć. Wydawało się, że sądy mają coś wspólnego ze sprawiedliwością, więc skoro partnerka niesprawiedliwie wniosła pozew o alimenty, nie pozostało mu nic innego do wyboru, jak tylko się z nią sądzić. Szef okazał się być wyrozumiałym człowiekiem i o ile nasz teoretyczny człowiek zapragnął pracować więcej niż zwykle, o tyle szef mu więcej płacił. Większość z tych pieniędzy szła na adwokatów i rozprawy sądowe. Teraz to już w ogóle ledwie dawało się żyć. Tyrał w dzień, tyrał w nocy. Mało jadł, mało spał. Łożył na dom, na dziecko, na koszty rozprawy sądowej. Po pewnym czasie rozchorował się i koszty leczenia też musiał pokrywać z własnej kieszeni. A podobno jak się płaci podatki, to część z tych pieniędzy idzie na ubezpieczenie chorobowe... Nie ważne... Dziecka prawie wogóle nie widywał, bo partnerka mu na to nie pozwalała. Partnerki również nie widywał, bo ona widywała innych facetów i jej nigdy nie było w domu. Ważne że po jakimś czasie udało się wygrać w sądzie.

O ile można to nazwać wygraną... Nasz teoretyczny człowiek został samotnym ojcem dwójki dzieci. Jako że był chory i ciężko mu było pogodzić pracę z opieką nad dziećmi, po pewnym czasie dostał wypowiedzenie z pracy. W obecnej sytuacji, było to już ponad jego siły. Zawsze miał silną psychikę i wolę, ale mimo wszystko powoli zaczynał się staczać po równi pochyłej.

Na szczęście pewnego dnia przyszło do niego olśnienie. Pomysłał sobie: "Skoro przez tyle lat ciężko pracowałem i płaciłem podatki, a jak byłem w potrzebie dokształcenia się, to system socjalny mi nie pomógł... Ale jak sam sobie chciałem pomóc i pracowałem więcej niż fizycznie byłem w stanie znieść, to system socjalny zawsze rzetelnie pilnował czy przypadkiem nie powinienem płacić więcej podatków. Koniec tej niesprawiedliwości! Nie dam się więcej doić!". I tym sposobem nasz teoretyczny człowiek przeszedł na bezrobocie. W kraju w którym mieszkał, system socjalny był bardzo dobrze rozwinięty i opłacało się być bezrobotnym. Co prawda osobom pracującym taki system socjalny wcale nie był na rękę, ale teraz to go już nie dotyczyło. Od czasu do czasu tylko dorabiał sobie na czarno, bo od dziecka był zawsze osobą ambitną i zmotywowaną do pracy. Motywacja do pracy he he. Mówił sobie: "Będę ostrożny, żeby taka sytuacja trwała jak najdłużej, a przynajmniej tak długo, jak długo istnieje ten durny system społeczny, w którym jestem zmuszony żyć."

Okazało się z wyliczeń, że jak od wynagrodzenia zwykłego robola odliczy się wszystkie płacone przez niego podatki, koszty leczenia, cały ten stres psychiczny, którego na codzień doznaje on w swojej pracy, to zarabia on o wiele mniej niż człowiek bezrobotny, który nie robi zupełnie nic i żyje sobie z zasiłków. Owszem można być kimś więcej niż tylko robolem, a nawet jest to wskazane żeby się rozwijać intelektualnie. Gdyby system socjalny wspierał ludzi, a nie ich wykorzystywał, wszystkim żyłoby się lepiej.

Ale ludzie tego nie rozumieją. Czy więc skoro zdecydowana większość ludzi nie rozumie tego, czy w sytuacji gdyby zupełnie system socjalny nie istniał, żyłoby się nam lepiej? Nie. Ludzie są głupi i leniwi. System socjalny musi istnieć, żeby nimi kierować, ale nie może to być taki system socjalny, jaki obecnie prężnie rozwija się w całej europie. Nie może to być system, który zamiast uczyć i wspierać, doi ciężko pracujących ludzi, nie daje im żadnych perspektyw, dusi ekonomię stale rosnącymi podatkami i zawiłymi przepisami prawnymi, które to przepisy niekiedy nawet same z sobą są sprzeczne. Choć jest to błednie uważane za jakąś formę dyktatury, ludźmi ktoś powinien pokierować.

Choć będąc dzieckiem nasz teoretyczny człowiek miał zupełnie inne hobby i zainteresowania niż dyktatura, zaczął poważnie rozmyślać, jak wykreować nowy lepszy świat, w którym nie ma biurokracji. Znalazł setki sposobów, jak omijać prawo, bo było dziurawe jak sito. Zaczął dobrowolnie i bezpłatnie dzielić się swoją wiedzą z ludźmi, którzy do złudzenia przypominali jego samego z czasów, gdy był szarym robolem podłączonym do systemu. Wypowiadał się w audycjach internetowych, udzielał się na czacie, wysyłał swój przekaz e-mailem w odpowiedzi na oferty pracy, które dostawał od oślepionych systemem pracoholików. Napisał nawet swojego własnego bloga...

Początkowo owego teoretycznego człowieka dziwiło niskie zainteresowanie jego blogiem. Nikt nikt nie udzielił nawet jednego komentarza. Potem dziwiło go, że choć kilka komentarzy się pojawiło, to były to przejawy krytyki do tekstów, które pisał. Zarzucano mu, że "Jak tak można? To głupota, utopia. Nikt tak nie robi. Kilka miliardów ludzi nie może się mylić." Czuł się jak odmieniec... ale żyło mu się z tym dobrze, bo żył ze swoimi dziećmi w dostatku w porównaniu do tej szerzącej się wszędzie nędzy... Aż wreszcie zarzucił pracę nad swoim blogiem. "Niech się wszystko samo z siebie rozwali, bo i tak do tego zmierza. Łatwiej będzie to wszystko w przyszłości wybudować od podstaw, niż teraz naprawić. Ludzie to marionetki i tak je będę od dzisiaj traktował" - pomyślał sobie rozłożywszy się w swoim hamaku w ogrodzie. Oczywiście to wszystko tylko teoria...to był tylko teoretyczny człowiek.

wtorek, 27 marca 2012

Czarna przyszłość

Kimkolwiek jesteś, o ile znajdujesz się w Londynie i nie siedzisz w domu, przez cały dzień twoje poczynania filmuje na żywo nawet 10 kamer jednocześnie. W centrum miasta twoją osobę obserwuje nawet 300 kamer na raz. Polska jest co prawda daleko w tyle za przykładową Wielką Brytanią i należy do krajów rozwiniętych chyba tylko z nazwy, ale i tam liczba kamer będących częścią systemu zabezpieczeń różnych firm i korporacji, w ciągu ostatnich 10 lat zwiększyła się kilkunastokrotnie. Zwiększyła się też liczba ogrodzeń. Jeśli kiedyś chciało się pójść do lasu na grzyby, to po prostu się szło na grzyby i tyle. Dzisiaj coraz częściej trzeba najpierw naszukać się porządnie, żeby znaleźć taki las, w którym jeszcze rosną grzyby, a potem upewnić się, że ten teren nie jest czyjąś prywatną własnością i nie jest ogrodzony na przykład stalową siatką. Kiedyś, jeśli chciałeś pójść do sklepu po chleb, to brałeś pieniądze i szedłeś po chleb. Obecnie coraz częściej mamy na mysli nie jakąś małą prywatną piekarnię, tylko supermarket. Coraz mniej opłaca się pracować w małych firmach, bo dużym korporacjom przysługują coraz większe prawa. Im większa jest firma, tym większe są jej przychody, a koszty adwokatów, którzy załatwią pozytywnie każdą sprawę, stają się wtedy łatwiejsze do pokrycia. Kwota gotówki, którą dysponujesz, mnożona jest przez mnożnik znajomości i wtyk, które masz w urzędach państwowych.

Są tacy ludzie, którzy kupując sobie na własność na przykład dom zwracają uwagę wyłącznie na jego cenę, lokalizację i koszty związane z dostarczeniem do niego wody i elektryczności. Okazuje się potem, że jakiś biurokrata zmienił jeden drobny niejasny przepis prawa i pojawiają się raptem dodatkowe koszty. Wtedy owi ludzie zaczynają popadać w długi i tracić grunt pod nogami. Mowa tutaj o szarych podatnikach, którzy grzecznie płacą podatki nie zdając sobie sprawy z tego, dlaczego i komu nabijają kieszeń.

Są również tacy ludzie, którzy korzystając z pieniędzy podatników naginają prawo, żeby wykupić sobie powyższy dom za bezcen. Mowa tutaj o wpływowych urzędnikach państwowych - twórcach systemu, w którym żyjemy.

Mając na uwadze fakt, że system się prężnie rozwija i sieć przepisów prawnych coraz bardziej zaciska się na szyjach szarego społeczeństwa, już wkrótce życie przestanie się opłacać. Dopiero wtedy ludzkość opamięta się i zacznie działać... ale wtedy już będzie za późno, żeby cokolwiek zmieniać. Dzisiaj jeszcze nazywają ciebie obywatelem, a jutro być może będą ciebie nazywać złodziejem.

środa, 21 marca 2012

Najstarsza religia świata

Najstarszą religią świata, jak twierdzą archeolodzy, był animizm. O animizmie ludzkość po raz pierwszy usłyszała od pioniera brytyjskiej antropologii Edwarda Burnetta Tylora w 1871 roku. Pojęciem tym opisywał wierzenia ludzi prehistorycznych, że wszystko, zupełnie wszystko - ludzie, zwierzęta, rośliny, woda, góry, nawet kamienie - wszystko to posiada duszę. Edward Burnett Tylor określał tych prehistorycznych ludzi jako prymitywnych, bo jak można wierzyć na przykład w to, że chmura się na nas rozzłości i że właśnie dlatego będzie w nas ciskała piorunami. Ludzie "prymitywni" czasami odprawiali magiczne rytuały, żeby nawiązywać kontakt na przykład z duszą wulkanu. Skoro ówcześni ludzie mieli szacunek do całego otaczającego ich świata i respektowali prawa natury, a dzisiejsza ludzkość niszczy swój własny habitat, to kto tak na prawdę jest bardziej prymitywny? "Ale przecież nie będziemy tu chyba odprawiać magicznych rytuałów, no nie?" - zapytał mnie jeden z moich uczniów. Odpowiadam - "A czym jest według was na przykład odmawianie dziesięć razy Zdrowaś Maryjo, jeśli nie próbą nawiązania kontaktu ze światem duchowym? Nie tylko odprawiamy magiczne rytuały, ale w dodatku dokonaliśmy personifikacji boskiego bytu i kłócimy się między sobą o to, czy mesjasz nazywał się Jezus, czy Mahomet, a może Genowefa. W dzisiejszych czasach wielu z nas nawet nie wie, po co właściwie się modli, a kiedyś ludzkość wiedziała to doskonale. Modlono się po to, żeby pamiętać o fakcie, iż cała ludzkość jest jedynie niewielką cząstką naturalnego świata. Nie było ważne, czy Bóg był monoteistyczny, czy deistyczny. Ważne było tylko to że był i napełniał nas wiarą."

Ale po pierwsze zrozumieć trzeba, w jakim celu tworzy się pojęcia takie jak na przykład animizm? Celem jest próba poznania historii człowieka - nieudana próba. Niedługo po tym, jak powstało pojęcie animizmu, znaleźli się krytycy tego pojęcia i w 1892 roku wymyślili pojęcie preanimizmu, jako religi poprzedzającej animizm. Uważano, że jeszcze nawet zanim człowiek zaczął rozważać możliwość tego, że przykładowa skała może posiadać duszę, już nawet wtedy brał udział w obrzędach magicznych i wierzył w niezbadaną nadludzką siłę. Nie wiem jak wam, ale dla mnie jest to zupełnie bez różnicy, jak nazywała się pierwsza religia świata, skoro ówczesny człowiek i tak nie potrafił sam z siebie nadać jej jakiejkolwiek nazwy. A mimo to w 1900 roku powstało kolejne pojęcie - animatyzm, które określa pierwszą religię ludzkości. Animatyzm jest wiarą w przepełniającą świat moc nadnaturalną, która stanowi początek każdej religii i wszystkich rytuałów religijnych. Każdy człowiek doświadcza tej mocy, ale swoje doświadczenia każdy wyraża w inny sposób.

piątek, 2 marca 2012

Czy będzie zmiana na lepsze?

Nie będzie zmiany na lepsze, o ile trwale nie obalimy obecnego systemu. Nie mówię wyłącznie o systemie w Polsce, bo gdyby tak było, to istniała by przynajmniej szansa na to, że wkrótce wydarzy się u nas w kraju to samo, co w październiku 2011 roku działo się w Grecji. Dziesiątki tysięcy greckich pracowników w proteście przeciwko rządowym sposobom rządzenia, zamiast jak co dzień pójść do pracy, wylegli na ulice i zrobili masowy strajk. Przynajmniej tymczasowo ludziom wydawało się, że mogli mieć wpływ na losy swojego kraju.

Niestety w rzeczywistości jest tak, że na losy Polski nie mamy żadnego wpływu. Żeby strajkować, musimy najpierw błagać o zezwolenie. Nie mamy już do wyboru pomiędzy zorganizowaniem strajku ostrzegawczego, czy realnego. Wszystkie te strajki, które są zatwierdzone przez urzędasów i łaskawie uznane za legalne, są strajkami ostrzegawczymi. Potem rząd przeznacza spore pieniądze z naszych własnych kieszeni na ochronę mienia prywatnego w przypadku, gdyby na przykład zaszczuta przez policję grupa osób, które się na tym strajku zjawiły, zaczęła protestować przeciwko przemocy policji. Zresztą jaka jest rzeczywistość w Polsce, to możemy się dowiedzieć sami, jeśli pójdziemy wziąć czynny udział w strajku i dostaniemy kopa w nery od jakiegoś pijaka w żółtej kamizelce, który okaże się być funkcjonariuszem policji.

Rzeczywistość nie zawsze jest taka, jak piszę powyżej. Czasami na prawdę źle się na świecie dzieje i wtedy ludzie zaczynają myśleć. Źle jest dopiero wtedy, gdy większość ludzkości traci dach nad głową, nie ma co jeść, nie ma co pić. Źle jest dopiero wtedy, gdy nie tylko wydaje się być za późno na jakąkolwiek poprawę warunków życia, ale na prawdę jest już za późno. Jest takie powiedzenie "Jak trwoga, to do Boga". Jest dobrze, skoro nadal niektórym się wydaje, że mają co jeść, że mają gdzie mieszkać, że mają zapewnioną przyszłość, bo państwo wypłaci im emeryturę i będzie na nich łożyć na stare lata. To nic, że nie mamy prawa zabierać głosu na niektóre tematy. To nic, że statystyczny Polak nie dożywa wieku emerytalnego. Ktoś będzie myśleć za nas i będzie sprawnie rozporządzać naszymi pieniędzmi.

I teraz część Polaków zaczyna się oburzać, że tak się nie da żyć. To jest ta część, co mają istny refleks szachisty. Większość z nich od lat klepie biedę, ale dopiero teraz raczyli to zauważyć. Nie mówię, że jest, ale co, jeśli już jest za późno na poprawę?

Inna część Polaków zaczyna prawić, że to było do przewidzenia. To są ci, co dużo gadają, ale niewiele robią. Owszem, często prowadzą rozgłośnie internetowe i blogi o tematyce wolnościowej. Ale na dłuższą metę oni też klepią biedę i tylko może trochę mniejszą, bo mają kilku sponsorów - fanów reklam. Owi fani reklam nie reklamują się u nich bez powodu. Powód jest taki, że na krótszą metę opłaca się reklamować. Większość ludzi, albo bydła jak kto woli, ogląda i czyta reklamy i nawet kupują produkty i usługi z tych reklamujących się firm. Na dłuższą zaś metę cały ten biznes opłaca się tylko tym na szczycie piramidy, a cała reszta - zarówno firmy, jak też ich klienci, powoli staczają się po równi pochyłej.

Jeszcze inna część Polaków siedzi po prostu cicho i drapią się po łysinie. O ile nie wyłysieli zupełnie, to pozostałe ich włosy są koloru szarego od wiecznego stresu i braku perspektyw. O ile nie osiwieli, to drapią się po tyłkach z braku perspektyw i pomysłów na życie. Oni nie robią nic, bo przeświadczeni są, że nic już nie da się zrobić... Myślą o bzdurach, o tym że można by sobie jeszcze popolemizować w tym akapicie, że niektórzy się nie drapią po tyłkach, bo nie mają tyłków.

Pamiętajmy jednak, że świat tworzą wielkie ideologie osób, które właściwie rzecz biorąc działają zupełnie w pojedynkę i mają zupełnie odmienne poglądy niż wszyscy powyżsi. Zawsze jest jakiś sposób - mówią. - Nie wolno się poddawać, bo wtedy pogłębiamy swój własny dół z szambem. Trzeba coś wymyśleć. Trzeba odkryć coś, czego inni nie odkryli, a co pewnie czai się gdzieś za rogiem czekając na przypływ pozytywnego myślenia. Zwykle te dziecinnie proste rozwiązania są najbardziej genialne... nie tak zawiłe jak cała ta polityka, w którą bawią się dorośli.

Jaki jest (a raczej powinien być) nasz cel? Chcemy trwale obalić system i stworzyć nowy, zupełnie odmienny.


Kto/co nam w tym przeszkadza? Przeszkadza nam piramida finansowa, na wierzchołku której stoi rząd wspierający się o zgięte karki podległych mu biurew i wspólnie z nimi żerujący na zaślepionym społeczeństwie.


Co jest ich bronią? Powszechnie nie omieszkają zastosować wobec nas biurokracji, przemocy i medialnej propagandy.


Co my możemy zrobić? Możemy zwalczać system biurokracją - jego własną bronią. Przemoc odpada, bo rodzi przemoc. Na tym etapie przed przemocą ze strony rządu możemy co najwyżej schować się do podziemia. Strajki nie dadzą więc rezultatów innych jak tylko negatywne. Z propagandy możemy się czegoś nauczyć metodą samodzielnego myślenia. Ale biurokracja? Tak, w całym tym zgiełku dziur prawnych i plątaninie zawiłych przepisów, każda biurwa może się pomylić, poplątać. Powinniśmy wykorzystać każdą okazję, żeby doprowadzić ich do obłedu i mentalnego szału i samemu nic na tym nie stracić.
 
Swoją drogą te biurwy również są zaślepione. Nie zdają sobie sprawy, że w sytuacji krytycznej rząd nie zawaha się pozostawić ich na lodzie. Tymczasem przynależność do partii, albo do pozapartyjnej organizacji użytku społecznego brzmi w ich uszach tak dumnie, że oddały by życie za swoje patriotyczne obowiązki. Sądy, policja, sejm, senat, prezydent, premier... wszyscy jesteśmy jednakowo nadzy w obliczu Boga. Problem leży w tym, że zamiast czynnie zwalczać system, teraz, w tym momencie czytając mój post zaczynamy polemizować: czy Bóg w ogóle istnieje, czy też nie, a to nie ma zupełnie nic do rzeczy. To nie jest post o tematyce religijnej.